Obserwatorzy

piątek, 28 sierpnia 2015

Z cyklu matka gotuje - ŻEBERKA BABCI JASI

Jutro przychodzą do nas znajomi na obiad. W związku z tym chciałabym przygotować przepyszne żeberka z przepisu mojej Świętej Pamięci babci Jasi.


Oto przepis:

Składniki:
ok. 1 kg żeberek
0,5 szklanki sosu sojowego
0,5 szklanki sosu chilli
1/3 szklanki octu winnego
1/3 szklanki cukru
0,5 słoiczka koncentratu pomidorowego
sos cebulowy lub "Gorący Kubek" cebulowy

Żeberka oprószyć Vegetą i pozostawić na 2-3h w lodówce. Ze składników zagotować sos. Piekarnik rozgrzać do ok. 200 st. Żeberka piec na blaszce 15 min., zlać wodę, zalać sosem i znów piec 15 min. Na wierzch blaszki zawinąć folię aluminiową i piec ok godzinę aż żeberka będą miękkie.

Smacznego!

czwartek, 9 lipca 2015

4 lata #poślubie

Cztery lata temu, 9 lipca 2011 o godzinie 17:00 powiedzieliśmy sobie sakramentalne TAK.


Półtorej roku przygotowań, wiele kłótni i stresu aż w końcu nadszedł nasz wymarzony dzień. Rano padał deszcz, ale gdy wychodziliśmy do kościoła wyszło piękne słońce. Nie zapomnę, gdy przyjechał po mnie mój przyszły mąż i na mój widok rozpłakał się jak dziecko (mam nadzieję, że nie z rozpaczy...). Był ubrany w mundur, wyglądał świetnie. 
Tata odprowadził mnie do ołtarza, przy którym czekał już ksiądz. Tego dnia po raz pierwszy w swoim księdzowskim życiu udzielał ślubu i chyba bardziej stresował się niż my. Podczas kazania powiedział nawet, że przyjmiemy sakrament bierzmowania. :) 
Pamiętam jakby coś stanęło mi w gardle przy przysiędze, podczas gdy mąż wypowiedział ją bez zająknięcia. Pamiętam jak nie mogłam wcisnąć mężowi obrączki na palec, a moja weszła bez problemu. Z tego wszystkiego zabrakło: "A teraz możesz pocałować żonę..." 
Później wesele do rana. Na żadnym weselu nie wybawiłam się tak jak na swoim. Byliśmy tacy szczęśliwi. To był piękny dzień. 

Przez te cztery lata wiele się wydarzyło. Szybko zostaliśmy rodzicami. To wywróciło nasze życie do góry nogami, w pozytywnym znaczeniu. Później były lepsze i gorsze dni, tak jak u każdego. Życzę nam kolejnych lat w zdrowiu i szczęściu. Abyśmy się wzajemnie wspierali, szanowali i kochali. No i nie narzekałabym, gdybyśmy znowu zostali rodzicami... ;-)


piątek, 3 lipca 2015

Ciąża niczym rollercoaster.

Choć ciąża to szczęśliwe oczekiwanie na maleństwo, to bywa także trudny czas zarówno dla kobiety, jak i jej partnera.

Będąc w ciąży, często miałam wrażenie, że mąż mnie nie rozumie. Wiele razy się kłóciliśmy. W sumie nie wiem dlaczego dochodziło do nieporozumień, bo nierzadko były to kłótnie o mało istotne sprawy. Dzisiaj jednak, gdy o tym myślę, dochodzę do wniosku, że dla męża to też nie był łatwy czas. Nagle pojawiło się coś z niczego. Nie było tego widać, a istniało, czyli abstrakcja w czystej postaci.  Mało tego, w podświadomości pojawiło przekonanie, że nic już nie będzie takie samo. Zmiana na całe życie. Z każdej strony uświadamianie, że nic już nie będzie tak jak dawniej i teraz to dopiero się zacznie... Nieprzespane noce, pieluchy, kaszki i ciężki wózek, który trzeba wtargać na 3 piętro. Do tego ciągle narzekająca, zmęczona żona.

Źródło
Kolejnym czynnikiem doprowadzającym do kłótni są... kobiety. Tak, my same. My, kobiety, jesteśmy tak skonstruowane, że wszystko idealizujemy. Mąż powinien być bez skazy, robić nam śniadanka do łóżka, zarabiać pieniądze, pomagać nam w domu, domyślać się, że boli nas głowa, a szczególnie, gdy już jesteśmy w ciąży. Wtedy dochodzą jeszcze nasze humory, które oni powinni znosić. Ba! Powinni nas przecież rozumieć! Tylko pytanie, jak oni mają postawić się w naszej sytuacji, skoro ciąża to dla nich coś "dziwnego" i "niezrozumiałego"? Chcemy, żeby wszystko było zapięte na ostatni guzik, bo to wyjątkowy stan, wokół którego wszystko się kręci.
Z drugiej jednak strony zapewne każda kobieta jest przerażona, gdy dowiaduje się o tym, że już za kilka miesięcy czeka ją straszny poród (z każdej strony o tym się słyszy), a potem problemy z karmieniem, dobre rady przysłowiowych "cioć", ząbkowanie itd. To my musimy z dnia na dzień zmienić całe swoje życie, łykać witaminy, chodzić co rusz do lekarza, robić badania, planować wyprawkę i myśleć czy na pewno wszystko kupione. Obowiązki domowe też nie dadzą o sobie zapomnieć, bo brudne talerze w zlewozmywaku wołają o  kilka kropel płynu i wody, kurz na półce mieni się jak brokat, a dywan szarzeje, bo dawno nie czuł na sobie szczotki odkurzacza. Kobiety w ciąży też pracują, studiują, co też często przysparza problemów. O tym wszystkim muszą pamiętać kobiety. Do tego ta cała frustracja związana ze zmieniającym się ciałem, brzuch przybiera kształt ogromnej piłki lekarskiej, nogi stają się jak banie, nierzadko pojawiają się obrzydliwe rozstępy. W naszych głowach powstają miliony myśli różnej maści: radość, bo czekamy na nasz mały cud; smutek, bo mąż nie rozumie; euforia, bo zaczęło kopać; rozpacz, bo znowu wyglądam strasznie... I tak w kółko, istny rollercoaster.
Nic więc dziwnego, że oczekujemy od naszych partnerów choć trochę wsparcia i zrozumienia. I vice versa. W końcu to oboje jesteśmy "winni" tej sytuacji. Powołaliśmy do życia dziecko. Trzeba wspierać się wzajemnie i umieć znaleźć kompromis, bo nie my jesteśmy od tej chwili najważniejsi. Trzeba skupić się na tej małej istocie. Gdy my jesteśmy szczęśliwi, szczęśliwe jest nasze dziecko i musimy robić wszystko, aby tak było. Trzeba zaufać sobie nawzajem i uwierzyć, że wszystko nam się uda, razem potrafimy wszystko... Teraz to wiem i mam nadzieję, że będę miała jeszcze okazję wprowadzić to w życie. :-) 

sobota, 27 czerwca 2015

Nie zapominaj być szczęśliwym.

Wczoraj był ten dzień, w którym się wydarzyło coś, co przypomniało mi, że nie wolno zapominać o tym, żeby być szczęśliwym i cieszyć się każdą chwilą, dobrą chwilą...


Właściwie co to jest szczęście? Zdany egzamin na prawo jazdy, dyplom ukończenia studiów, nowy samochód? A może uśmiech Twojego dziecka, zdrowie, odwzajemniona miłość ukochanego? Każdy chyba powinien sam sobie odpowiedzieć na to pytanie.


Ja zacytuję słowa Phila Bosmansa:

"Nie ma zbyt wiele czasu, by być szczęśliwym. Dni przemijają szybko. Życie jest krótkie. W księdze naszej przyszłości wpisujemy marzenia, a jakaś niewidzialna ręka
nam je przekreśla. Nie mamy wtedy żadnego wyboru. Jeżeli nie jesteśmy szczęśliwi dziś,
jak potrafimy być nimi jutro?

Wykorzystaj ten dzień dzisiejszy. Obiema rękoma obejmij go. Przyjmij ochoczo, co niesie ze sobą: światło, powietrze i życie,
jego uśmiech, płacz, i cały cud tego dnia.
Wyjdź mu naprzeciw.
"

wtorek, 23 czerwca 2015

Tata.

Dzisiaj Dzień Ojca. Z tej okazji chciałabym poświęcić ten post tacie mojego dziecka.

Źródło
Lili ma wspaniałego tatę. Nie, nie jestem pijana ani nie piszę tego posta pod presją męża. :-) Oczywiście są momenty, gdy z mężem nie zgadzamy się co do pewnych zasad wychowywania dziecka, ale w znakomitej większości mówimy jednak "jednym głosem". To mnie niezmiernie cieszy, bo wiem, że mogę na niego liczyć, a Lila musi respektować nasze wspólne zdanie, a nie któregoś z nas osobno. Jeśli nie zgadzam się na kolejnego cukierka, mąż również się nie zgadza. Gdy proszę o posprzątanie zabawek, wtedy Lila nie znajdzie ratunku u taty, bo też zwróci jej uwagę, że zabawki muszą być pozbierane.

Od początku tata Lili bardzo angażował się w jej wychowywanie. Wstawał w nocy, gdy była malutka. Przewijał ją i podawał mi do piersi. Nie zapomnę, kiedy to jednej nocy zmieniał jej pampersa, a ona akurat wtedy strzeliła na niego ogromną kupę. Dosłownie - strzeliła! Mąż okakany burczał coś pod nosem, a ja zwijałam się pod kołdrą ze śmiechu.

Mężowi nigdy nie było obojętne to w co ubrana jest nasza córka. Niejednokrotnie wybierał jej sukienki, buty, a nawet spinki do włosów. Często nieporadnie robi jej kucyki albo zaplata warkocze. Lila nawet woli, gdy tata ją czesze, bo podobno robi to delikatniej. :-)

Uwielbiam patrzeć, gdy razem bawią się na podłodze, układają puzzle albo klocki. Mąż czyta jej bajki, bawi się w chowanego, biega z nią po całym mieszkaniu i krzyczy razem z nią jak rozwydrzony dzieciak. Ta mała Lila, ta jego mała córeczka to cały jego świat. Widać to na pierwszy rzut oka. A ja jestem szczęśliwa, że Lili ma tak cudownego TATĘ. No i czasem chwilę dla siebie... ;-)

niedziela, 21 czerwca 2015

Chłopiec w pasiastej piżamie

Jakiś czas temu przypadkiem obejrzałam w telewizji film "Chłopiec w pasiastej w piżamie". Nie pierwszy raz zresztą. Po raz kolejny wzbudził we mnie ogromne emocje i łzy. W związku z tym postanowiłam kupić książkę, na podstawie której powstał film.

Książka, której autorem jest John Boyne, ukazuje dwa światy. Świat SS-manów, w którym nie ma powodów do zmartwień, śpi się w trzypiętrowym domu w czystej pościeli, na obiad podadzą kaczkę, a przy kolacji śmieją się, pijąc wino z kryształowych kieliszków. Dzieci cieszą się dzieciństwem, bawiąc się lalkami i huśtając się na oponie. Za kolczastym drutem świat NIE-LUDZI, którzy ubrani w pasiaste piżamy, smutnymi oczyma wpatrują się w ziemię. Nad wyraz chude dzieci, których buzie są szare i ponure, nie mają do zabawy piłki czy skakanki. Resztkami sił ciągną ciężkie taczki, płacząc, bo nie mogą znaleźć rodziców.

Być może książka ta nie została napisana wyszukanym językiem, lecz trochę infantylnym, z licznymi powtórzeniami. Być może autor powinien lepiej dobrać słowa, bo przecież Bruno nie był narratorem. Jednak czytając tę książkę ma się wrażenie, że tam jesteśmy. Lektura Boyne'a wzbudza emocje: wzruszenie, współczucie, poczucie niesprawiedliwości i pogardę dla złoczyńców. Z książki płynie też morał, że nie ma ludzi lepszych i gorszych. Ani wiek, ani pochodzenie, ani też pozycja społeczna nie stanowią o tym, że ktoś jest lepszy. 

Bruno pyta:

"Na czym właściwie polega różnica - zastanawiał się [Bruno]. I kto decyduje, którzy ludzie mają nosić pasiaste piżamy, a którzy mundury?" 

Aż ma się chęć mu odpowiedzieć: "Na niczym Bruno, na niczym..."


Tytuł: Chłopiec w pasiastej piżamie
Autor: John Boyne
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2013
Oprawa: broszurowa ze skrzydełkami

sobota, 20 czerwca 2015

Must have, karmiąc piersią.

Co prawda już dawno przestałam karmić piersią, bo ponad dwa lata temu, ale doskonale pamiętam ten czas. Nie chcę tu rozprawiać o zaletach naturalnego pokarmu, lecz o akcesoriach, które mi wtedy ułatwiły życie. Jak dla mnie to absolutne must have.



Biustonosz(e) do karmienia. Jeśli chcemy karmić piersią, warto je już spakować do torby na poród.

Poduszka-rogal (nie tylko) do karmienia. Nadrzędną jej rolą było to, że podczas karmienia dziecka na siedząco kładłam ją sobie na kolana wzdłuż tułowia. Nie musiałam wtedy zbyt wiele się gimnastykować nad pozycją do karmienia, dziecko spokojnie jadło leżąc, a mnie nie bolały plecy. Poduszkę też wykorzystywałam do tego, aby po prostu się na niej zdrzemnąć. Gdy dziecko było większe też niejednokrotnie na niej spało. 

Wkładki laktacyjne. Zaczęłam ich używać od 18 tygodnia ciąży. Tak, już wtedy leciała mi tzw. siara z piersi i bez wkładek nie mogłam normalnie funkcjonować. Po kilku godzinach miałam po prostu mokrą koszulkę. 

Butelka Closer to Nature (Tommee Tippee). To była pierwsza butelka, z której jadło moje dziecko. Musiałam wprowadzić butelkę, ponieważ byłam wtedy jeszcze studentką i czasem córka musiała zostać z tatą. Obawiałam się, że dziecko odzwyczai się od piersi, więc zdecydowałam się właśnie na tę butelkę. Kształtem przypomina kobiecą pierś i ssanie nie jest takie proste jak w przypadku innych butelek. Bez problemu córka jadła mleko na zmianę z butelki i z piersi. 

Laktator. Polecam tym mamom, które muszą albo po prostu chcą czasem wyrwać się z domu, a nie chcą wprowadzać sztucznego mleka. Ja korzystałam z ręcznego laktatora Avent. Ściągaczka przydatna jest też zaraz po porodzie, np. gdy chcemy pobudzić laktację lub gdy mamy nawał pokarmu. 

Pojemniczki/torebki na mleko. Dla mnie jako matki-studentki rzecz niezbędna. Polecam pojemniczki, np. BabyOno. Można je wykorzystać wielokrotnie, zamrażać, podgrzewać. Posiadają miarkę, więc można odmierzyć ilość pokarmu. Wypróbowałam też torebki, jednak nie byłam z nich zadowolona. Przede wszystkim są jednorazowe, a poza tym często zdarzało mi się rozlać mleko po jego rozmrożeniu, bo są bardzo nieporęczne.

Podgrzewacz. Ja kupiłam jeden z tańszych. Wyjmowałam pojemnik z zamrożonym mlekiem, wkładałam do podgrzewacza, który ustawiałam na 40 stopni i po kilku minutach miałam ciepłe mleko dla dziecka. Uwaga: nie wolno rozmrażać w wyższej temperaturze, bo mleko traci wtedy swoje właściwości.

Fitolizyna na zapalenie piersi. Tak, ta na układ moczowy! To właśnie fitolizyna uratowała mi życie, gdy w piątej dobie po porodzie dostałam zapalenia piersi od nawału pokarmu. Tę śmierdzącą maść niestety zapach jest dość intensywny) nakładałam na piersi i okładałam pieluchą tetrową. Po kilku godzinach już nic nie bolało.